Jesteśmy małżeństwem, jesteśmy teamem!
Zacznę od tego, że czasem muszę tłumaczyć, jak to u nas jest i dlaczego tak jest. Wiele razy widzę niezrozumienie, lekkie niedowierzanie, rezygnację, zdarzyło się też poirytowanie. Czy jesteśmy dziwakami? Nie sądzę:D Zauważyłam jednak, że odbiegamy od szablonowego schematu.
Pewnie zastanawiacie się teraz, co naszym zdaniem jest takim typowym schematem występującym w związkach. Od razu wyjaśnijmy – nie negujemy takiego modelu, staramy się nie oceniać (tu i w ogóle), jeśli komuś jest dobrze tak, jak jest, jest mu wygodnie – ok, szanujemy to. Mamy jednak wrażenie, że widzimy trochę dalej(?), więcej(?). I nie, to nie tak, że jesteśmy super oświeceni, lepsi. Nic z tych rzeczy. My po prostu bardzo, ale naprawdę bardzo dużo przerobiliśmy tematów. Ostatnio Dawid znalazł jakieś statystyki, że przeciętne amerykańskie małżeństwo rozmawia ze sobą w ciągu dnia 4 minuty. Szok, naprawdę dla nas był to szok.
Obecnie nasze dni wyglądają w ten sposób, że oboje jesteśmy w domu. Dawid ma pracę, ja też mam swoje zajęcia, ale jednak jesteśmy razem, więc mamy ze sobą ciągły kontakt. Można pomyśleć, że mamy prawo być sobą zmęczeni, ale tak nie jest. Musimy się wręcz izolować, bo za dużo ucieka nam czasu – nie możemy się ze sobą nagadać.
Jak już wspominałam – to wszystko wynik naszej pracy. Mozolnej, często ciężkiej. Od początku naszej znajomości bardzo dużo rozmawialiśmy. Na pierwszych randkach poruszaliśmy takie tematy, jak życiowe cele, priorytety, pasje, modele wychowywania dzieci, hierarchia wartości. W wielu tych kwestiach się mijaliśmy, czasami tak bardzo, że nawet dziś zachodzimy w głowę, jakim cudem myśmy się wtedy nie rozstali?
Zatem wałkowaliśmy ważne tematy od samego początku, nierzadko się przy tym kłócąc. Kiedy pojechaliśmy na przedmałżeńskie rekolekcje dla narzeczonych, które były naprawdę wartościowe, zobaczyliśmy, że inne pary po dostarczeniu im kart pracy intensywnie pracują, rozmawiają na zadane tematy, po niektórych widać było, że do zadań dołączyły też emocje, a my się po prostu nudziliśmy. Wiara, założenie rodziny, wychowanie dzieci, albo np. rozważanie sytuacji, w której jedno z nas ciężko zachoruje – poddane było wcześniej dogłębnej analizie. 😉
Wtedy było ciężko, ja nierzadko porównywałam nas do innych par – oni się tak nie sprzeczają, po prostu oglądają filmy, wychodzą na miasto, czy bawią na domówkach. A u nas to ciągłe gadanie na tematy ważne. Rzecz jasna też się bawiliśmy, podróżowaliśmy, jedliśmy na mieście, czy chodziliśmy do kina (raz w tygodniu!), jednak naprawdę dużo czasu przeznaczaliśmy na rozmawianie na ważne, często trudne tematy.
Wróćmy do tego schematu. Często słyszymy, jak małżeństwo, pół żartem, pół serio, nazywane jest założeniem kajdan, ograniczeniem wolności, wieczną kontrolą i tłumaczeniem się. Tego nie można, to trzeba ukrywać przed żoną/mężem, takich rzeczy się jej/mu nie mówi… Niczym nieuzasadniona zazdrość objawiająca się chęcią kontroli, nierówny podział obowiązków, bezrefleksyjnie powielane schematy, stereotypy.
My tego nie kupujemy. Przede wszystkim uważamy, że małżeństwo to dwie jednostki, które są ze sobą tak blisko, że stanowią jedność. Jedność.
Wiecie co to jest choroba autoagresywna? To sytuacja, w której organizm mylnie odbiera pewne swoje komórki jako wroga i w efekcie zaczyna je zwalczać. Organizm sam siebie niszczy. Widzicie tę analogię? Skoro wchodząc w związek małżeński stajemy się jednością, to nie możemy niszczyć samych siebie.
„Każdy bez wyjątku problem ma ostateczne źródło w nas samych”. Kiedy ograniczasz żonę/męża to problem tkwi w tobie, nie w nim/niej. Jeśli nie chcesz, żeby on/ona wyjechał gdzieś sam, to czego się obawiasz? Zdrady, czy może tego, że będzie się po prostu dobrze bawiła/-a bez ciebie? Jeśli to pierwsze, to dlaczego zakładasz, że jesteś na tyle mało wartościowa, że przy pierwszej możliwej okazji, on wykorzysta twoją nieobecność i na tyle zainteresuje się kimś innym, że skończy z nią/nim w sypialni (tudzież innym miejscu)? A jeśli nie chcesz, żeby twój mąż bawił się dobrze bez ciebie, to na jakiej podstawie dajesz sobie przywilej bycia jedyną sposobnością do dobrego spędzania przez niego czasu?
To może zabrzmi brutalnie, ale ten problem zakotwiczony jest w tobie.
Skoro jesteście jednością, to tak samo, jak dobrze chcesz dla siebie, tak samo dobrze powinnaś/powinieneś chcieć dla niego. To wcale nie oznacza życia bez jakichkolwiek zasad, cytując znanego rapera „Nie to, że wszystko można, nie bądźmy hippisami”;) Wolność to nie samowola. Wolność to szacunek do siebie i twojego partnera, to akceptacja, znanie własnej wartości, jasno wyznaczone zasady i granice. Taka jest właśnie miłość, pełna wolności.
Pojawia się tu też inna kwestia – syndrom spuszczenia ze smyczy. W nas ludziach jest coś takiego, że jesteśmy stworzeni do wolności. Po pierwsze – dostaliśmy przecież wolną wolę, a po drugie – dostaliśmy ją właśnie z miłości. Jeśli nasza wolność zostaje poddana różnym ograniczeniom, zaczynamy się buntować. Przy pierwszej możliwej okazji, wykorzystujemy ją i robimy to bezmyślnie. Tak już jest i doskonale widać to zwłaszcza po nastolatkach. We wszystkim trzeba zachować umiar, jednak fanatyczne zabranianie czegoś rzadko kiedy dobrze się kończy. Oto przykład – Holandia, coffeeshopy, duża swoboda wśród dzieci i nastolatków, przejawiająca się m.in. tym, że młodzi zakochani Holendrzy mogą u siebie nocować – mimo tego, to właśnie w Holandii występuje najmniejszy odsetek w Europie w kwestii niechcianych ciąż u nastolatek, czy mniejszy niż w innych zachodnioeuropejskich krajach problem z narkomanią. Nie chcę tutaj wchodzić w dywagacje, czy to akurat popieram, czy też nie, ale chodzi mi o to, że aby móc korzystać mądrze z wolności, trzeba mieć najpierw szansę się tego nauczyć.
Ostatnio gdzieś przeczytałam, że udane małżeństwo to długa rozmowa, która wciąż wydaje się za krótka.
Rozmowa, wymienianie się refleksjami, spostrzeżeniami, opowiadanie sobie o przeczytanych książkach, napotkanych cytatach, wzajemne wsparcie i motywowanie się, zwierzanie z różnych trosk, wspólne cele, marzenia, pasje.
Uważam, że największe sukcesy odnoszą ludzie, którzy mają wsparcie. Nawet najtwardsi zawodnicy mają chwile słabości i wówczas taki mentor to naprawdę wielka pomoc. Takie wsparcie psychologiczne od najbliższej osoby potrafi zdziałać cuda. To nie klepanie po ramieniu, czy frazesy w stylu „wszystko będzie dobrze”. Wiara drugiego człowieka w to, że damy radę, że to, do czego dążymy nam się po prostu należy, czy przeświadczenie, że nie jesteśmy w tym sami – to naprawdę dodaje sił.
Na koniec jeszcze jeden cytat: „Dzieci upominaj przy innych, żonę zawsze na boku”. Chodzi o to, by małżeństwo zawsze mówiło jednym głosem, tak właśnie postępuje drużyna. Choćby były jakieś niesnaski pomiędzy zawodnikami, po wejściu na boisko grają do jednej bramki. I nie chodzi wcale o jakieś pozory, sprawianie wrażenia zawsze zgranych, uśmiechniętych. Chodzi o to, że są takie sprawy, które są tylko wasze. Troje w małżeństwie to już tłok.
Na koniec podzielę się jeszcze refleksją, że mam wrażenie, że słowo małżeństwo nabrało jakiegoś pejoratywnego wydźwięku. Modniej powiedzieć związek, czy partnerzy. A mnie się bardzo podoba określenie żona i mąż, obrączka na palcu, zwłaszcza jego palcu, bo codziennie przypomina mi o tym, że nie jesteśmy zdani tylko na siebie w tej naszej ludzkiej miłości.
A! Jeszcze jedna kwestia:) Kiedy słyszę stwierdzenia w stylu „Takie jest życie”, „Mężczyźni zdradzają, rozglądają się na boki, kobiety manipulują w związku, często kłamią” itd. to mam ochotę zgryźliwie odpowiedzieć: „Może twoje właśnie takie jest?”. Bo moje takie nie jest i nie dlatego, że ja miałam większe szczęście (urodzić się i wychować w takiej rodzinie, czy znaleźć takiego faceta), ale cytując Agnieszkę Maciąg „Nieważne, w jakim świecie żyjemy. Ważne, jaki świat żyje w nas”.
A Ty jak postrzegasz związek, małżeństwo? Może chciałabyś/chciałbyś coś zmienić, ulepszyć? Pamiętaj, że praca w związku popłaca i jeśli naprawdę chcesz jakiejkolwiek zmiany, zacznij ją od siebie!:)