Czy kocham za bardzo? Symptomy mogące świadczyć o uzależnieniu się od partnera.
Ostatnio zastanawiałam się, gdzie jest ta granica – gdzie kończy się „zdrowa” miłość, a gdzie zaczyna się zbytnie zaangażowanie, oparcie się na innym człowieku, zatracenie w danej relacji?
Pewny wniosek jest taki, że nie ma tutaj jednoznacznej odpowiedzi, nie ma sztywnych reguł, wytycznych, które mogłyby wskazać, gdzie jest jeszcze dobrze, a gdzie zaczyna się „za bardzo”.
Kiedy więc powinna zapalić się ta czerwona, ostrzegawcza lampka? Wydaje mi się, że moment, w którym zdamy sobie sprawę, że ta osoba, ten drugi człowiek stał się naszym centrum świata, stał się osią, wokół której my się kręcimy, to jest właśnie moment, w którym powinna przyjść refleksja, że to chyba za wiele, za bardzo.
Możesz teraz zapytać – ale co to znaczy, że dana osoba stała się centrum mojego świata? Przecież w pewnym sensie to zupełnie normalne, naturalne, że bardzo mi na moim chłopaku/mężu zależy, i że się martwię, i że mogę zawalić projekt w pracy, kiedy on poważnie choruje. Odpowiem – tak, jasne, jak najbardziej! Właśnie to, co wymieniłaś mieści się w granicach normy. Pozwól jednak, że pokażę Ci, co poza nie wykracza.
Zawsze lubiłaś nowe smaki, próbowałaś wielu rzeczy, od sushi w tempurze, przez pastę z krewetkami, po świetny ramen. Chodziłaś po knajpach, eksperymentowałaś w domu, podróżowałaś, by zjeść to u miejscowych. I poznałaś jego. O ile na początku tolerował twoje „dziwne” upodobania, o tyle w rozkwicie waszej relacji ty zaczęłaś smażyć co drugi dzień kotlety, no bo on takich dziwactw jeść nie będzie.
Albo miałaś paczkę znajomych, lubiliście wyskoczyć do kina, na narty, festiwal. Łączyły was wspólne pasje, tematy, może wspomnienia. Ale on ich nie polubił. Dziwni oni jacyś. Więc zerwałaś z nimi kontakt, albo sam się on urwał, bo każdy wyczuwał twoje zmieszanie, jego negatywne nastawienie, twoje „oddzwonię później”, albo „może innym razem”.
Widzisz różnicę? Zbytnie zaangażowanie się w relację polega na robieniu czegoś kosztem siebie, kosztem własnego spokoju wewnętrznego, kosztem własnych pasji, ambicji, kosztem własnych znajomości. To robienie czegoś wbrew sobie, to zagłuszanie intuicji, która wysyła nam sygnały, że przecież coś tu kochana nie gra.
Ale ty nie chcesz słuchać tej intuicji, prawda? Bo prawda jest bolesna, chociaż dobrze już ją znasz.
Dlaczego zatem tkwimy w takiej relacji? Bo brak nam oparcia w samej sobie, bo nie ufamy we własne możliwości, nie doceniamy własnej siły, wartości, potencjału. Człowiek nie jest stworzony do samotności, ale nie oznacza to, że ma być z byle kim.
Upatrywanie w kimś naszej drogi do szczęścia jest bardzo zgubne. Zatracanie się w relacji również.
Miłość jest bardzo ważna, jest konieczna do przeżycia (co widać po noworodkach, które prawidłowo rozwijają się tylko wówczas, gdy otoczone są miłością, gdy są przytulane, gdy czule się do nich zwracamy), jednak nie jest to zdrowe, gdy dana osoba staje się całym naszym światem, a wizja utraty tej osoby sprawia, że bledniemy ze strachu. Ty musisz znać swoją wartość i musisz pamiętać, że bez tej drugiej osoby nadal będziesz istnieć! Jesteś w związku po to, by razem przejść przez życie i cieszyć się towarzystwem drugiej osoby, a nie po to, by w ogóle istnieć.
Druga osoba nie może być kluczem do naszego szczęścia. Uzależnianie szczęścia od żony, zdrowia, majątku i innych jest błędnym pojmowaniem szczęście. Jeżeli będę zdrowy, ale niezamożny, to nie mogę być szczęśliwy? Jeżeli będę bogaty, ale będę chorował, to nie mogę być szczęśliwy? Dopiero kiedy poznam kogoś, to wówczas będę szczęśliwy? Czyli do tego momentu te 15,18,25 a czasem nawet 40 lat, zanim poznałem swoją partnerkę, do tego czasu mam być nieszczęśliwy? Czy osoba, która wybiera życie w samotności, np. gdzieś pośród ciszy, w dzikiej naturze, bez cywilizacji, też nie będzie mogła być szczęśliwa?
Szczęście to stan, który powinien ci towarzyszyć cały czas. Czy będąc dzieckiem i kołysząc się na huśtawce, nie byłeś szczęśliwy, bo już wtedy uzależniałeś swoje szczęście od faktu zawiązania się z kimś? To tak, jakby powiedzieć, że jeden żart który słyszę od dzieciństwa ma tylko prawo mnie bawić. To stworzone ramy w postaci szczęścia w klatce i kobiety, która jest kluczem. Dlaczego to szczęście musi być zamknięte, dlaczego ktoś ma mieć klucz do mojego szczęścia? Uzależnianie szczęścia od drugiej osoby to spore niebezpieczeństwo dla związku i całej rodziny. To niebezpieczeństwo, bo taki byt funkcjonuje na zasadzie uzależnienia. „Sama nic nie osiągnę, nie poradzę sobie bez ciebie”. Przez 20, 30, 40 lat żyłaś, upadałaś i się podnosiłaś, rozwiązałaś nie jeden problem, jaki na swej drodze napotkałaś. Dałaś radę i dalej byś dawała. Ale zaczęłaś być w związku, gdzie stan, jakim jest szczęście, samoocena, wiara w siebie, są uzależnione od kogoś innego. To ślepa uliczka, można się w niej zatracić, zgubić.
To jakby oddać się w niewolę, gdzie ktoś stoi nade mną i mówi, kiedy mogę się śmiać, a kiedy nie. Pakując szczęście w jakieś ramy tworzymy ograniczenia, przez które nieświadomie przestajemy być szczęśliwi i obarczamy tę drugą osobę presją zapewniania nam poczucia szczęścia.
Czy obarczanie i wymaganie od kogoś, by dał mi szczęście jest w porządku? Pomijając już fakt, że nie można przyjąć od kogoś szczęścia, samemu będąc nieszczęśliwym.
Oczywiście nie można podchodzić do tego 0-1, i traktować relację w ten sposób, że jest nam obojętne, czy będziemy nadal z tą osobą, czy też nie. W zdrowym związku chodzi o to, że chcę z tobą być, bo cię kocham, bo cię lubię, bo dobrze spędzam z tobą czas, bo przy tobie jestem w pełni sobą, ale wiem, że sam/a ponoszę odpowiedzialność za swoje życie i w konsekwencji za swoje szczęście. Nie można oczekiwać, wymagać, że to ktoś nas uszczęśliwi.
Zdrowy związek składa się z trzech sfer: JA, TY, MY. Ja mam swoje życie, ty masz swoje życie, i mamy też nasze wspólne życie. Związek to w końcu wybór – ja codziennie wybieram, że chcę z tobą być, a nie „jestem z tobą, bo… dzieci, dom, kredyt, bo ja nie pracuję, bo jestem już w tym wieku, że nikogo innego nie znajdę” itd. Związek ma być świadomym wybieraniem, że chcę iść razem z tobą, a nie na tobie, czy przy tobie. Związek to dwie dojrzałe, świadome osoby, które do bycia razem nie odczuwają żadnego przymusu. Związek to wolność, a nie związanie. Wolność z kolei to nie frywolność.
W zdrowej relacji naprawdę pojawia się zaufanie, radość spędzania czasu samemu ze sobą, spędzania czasu ze swoimi przyjaciółmi, a także radość z bycia razem i z tego, że jest taka część, która jest wspólna – wspólne pasje, wspólni znajomi, wspólne rozrywki. W takiej relacji nie ma scen zazdrości, sprawdzania, zabraniania czegoś. Są wspólne decyzje, kompromisy, ustępstwa, ale nie pytanie o zgodę. To nie relacja rodzic-dziecko, ta relacja jest pozioma, tutaj nikt nie ma nad nami władzy. (W okresie dziecięcym jest to oczywiście jak najbardziej zrozumiałe, odpowiedzialne, ale absolutnie nie powinno mieć miejsca w związku!)
Nikt nie jest naszą własnością i nikt nie stanowi dla nas przepustki do szczęścia. Odwrotne podejście oznacza relację toksyczną i nie ma tu żadnej przesady.
Nasza droga do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj to naprawdę dużo lekcji, pokory, pracy. Ta droga zaczęła się od pracy nad samym sobą każdego z nas, od samorozwoju. Nie wiem, czy jestem świadomym człowiekiem, ale na pewno jestem osobą, która do tej świadomości zmierza, pogłębia ją. Zdrowy duet zaczyna się od zdrowej jednostki.
Na koniec chcielibyśmy przedstawić ci bardzo trafne (naszym zdaniem) zestawienie cech, zachowań, charakteryzujących zdrową relację, a związek, w którym ta równowaga gdzieś się zaburzyła.